Dzień pierwszy:
Józefów – Narol – Huta Różaniecka
W końcu maja z Ewą i Tomkiem wybraliśmy się na Roztocze. Typowa wałęsiarska wyprawa. Bez żadnych konkretnych planów. Jedynym pewnym miejscem było schronisko w Hucie Różanieckiej, gdzie od lat zatrzymujemy się. Schroniskiem zarządza sympatyczna Pani Maria. Dobre warunki do spania, możliwość zrobienia sobie śniadań i kolacji oraz ładna okolica zachęcają do odwiedzania tego miejsca.
Pierwszego dnia pogoda nie zachęcała do dalekich wypraw. Powałęsiliśmy się więc po Józefowie i okolicy, a potem pojechaliśmy do Rybnicy, gdzie bazę zrobił sobie Artur. Spotkanie trzech Wałęsów Roztoczańskich umiliła żubrówka, co skutkowało przejęciem samochodu przez Ewę. Nie ma jednak tego złego, co by na dobre nie wyszło – mogliśmy z Tomkiem do obiadu serwować sobie piwo. Za namową Artura na solidną obiado-kolację skoczyliśmy do Narola do Rubina. Gospodarz był, jak zwykle, w doskonałym humorze. Oprócz wyśmienitego jedzonka uraczył nas opowiastkami i kawałami.
Dzień drugi:
Rezerwat Nad Tanwią – Narol – Huta Lubycka – Goraje
Od rana zaświeciło słońce. Ruszyliśmy na „pętelkę” – od Szumów na Tanwi przez las do wodospadów na Jeleniu, do Kościółka. Nad Roztoczem zaczęły zbierać się chmury, z których słychać było groźne pomrukiwania. Ale udało się. Przeszło bokiem. Jednak wypłoszyło nas z lasu. Znów trafiliśmy do Rubina. Tym razem zaserwowaliśmy sobie pierogi: ruskie, a na drugie danie pierogi z kapustą i grzybami. Wspaniałe! Polecam!
Po obiadku Ewa zawiozła nas do Huty Lubyckiej. Samochód zostawiliśmy na skraju wsi koło starego kamiennego krzyża. Stąd ruszyliśmy na Goraje.
Dzień trzeci:
Kowalówka – Gorajec – Lubliniec Nowy i Stary – Cieszanów – Oleszyce
Nadal wałęsimy się przy krawędzi Roztocza. Ale tym razem od południowej strony. W Gorajcu odwiedzamy cerkiewkę, którą udostępniła nam gospodyni sąsiedniego Chutoru Gorajec (pensjonat). Nasza przewodniczka ciekawie opowiada historię wsi i cerkwi. Potem przez las wydostajemy się na rozległą polanę. Piękny krajobraz śródleśnych łąk szpecą rozstawione co kilkaset metrów myśliwskie ambony. Tu docieramy do kapliczki. Według miejscowej legendy w tym miejscu trójce dzieci ukazała się Matka Boska. Postawiono kapliczkę, przy której gromadzili się ludzie przybywający z bliższej i dalszej okolicy. Niszczejąca kapliczka została odremontowana w 2000 roku przez dawnego mieszkańca Płazowa. Jeszcze odwiedzamy miejscowy cmentarz i ruszamy dalej. Po drodze odwiedzamy Lubliniec, a potem w Cieszanowie zatrzymujemy się na obiad w jedynym zajeździe w okolicy – wyboru nie było.
Tu przeżyłem kulinarny szok. Zamawiamy pierogi, a do nich usiłuję dobrać zupkę. Wybieram z karty. Pierwsze zamówienie okazuje się niemożliwe do zrealizowania – dziś nie ma. Drugie tak samo. Co było po raz trzeci możecie się domyślać. Tomek zamawia dla nas piwo. I tu kolejna niespodzianka. Pani barmanka nie potrafi nalać piwa. W końcu przychodzi właściciel i dostajemy po szklaneczce tego napoju. Właściciel dba o swój interes, więc piwa w szklankach jest nieco skąpo. Dostajemy pierogi. Kolejna niespodzianka. Gdzież im do smakołyków u Rubina. Pierogi są bez wyraźnego smaku.
Po obiedzie jedziemy do Oleszyc. W czasie spaceru po miasteczku oglądamy zrujnowaną cerkiew, a potem kościół i rynek z czworobokiem ratusza. Kolację gotuję sam. Trzeba jakoś odreagować ten obiad w Cieszanowie. Moja propozycja to biała kiełbaska duszona w piwie z kiszoną kapustą, z grzybkami. To doprawione miodem i wschodnimi przyprawami. Popijamy to solidnie schłodzonym czeskim piwem Černy kozel. Ocenę moich wyczynów kulinarnych pozostawiam Ewie i Tomkowi.
Aby oglądać zdjęcia w pełnej rozdzielczości należy najechać rączką na pierwszą miniaturę. Następne kolejne zdjęcia wywołujemy przez kliknięcie prawego klawisza ze strzałką (lub lewego jeżeli chcemy przesuwać do tyłu)klikając strzałki widoczne pod zdjęciem.
Wszystkie zdjęcia i teksty prezentowane na tych stronach chronione są prawem autorskim.
Ich kopiowanie, wykorzystywanie i publikowanie bez zgody autora jest zabronione.